piątek, 3 sierpnia 2012

DZIEŃ 6 - Miasto powstałe w duchu idei. Neuzelle - Słubice

Relacja z wyzwania

Odra... cóż pisać więcej
Szkoda mi było opuszczać Neuzelle, nie tylko za sam urok i spokój miejscowości, ale też ze względu na poznanych podróżnych - na polu campingowym. Może zacznę paroma słowami o polu namiotowym.
W okolicy, oprócz samej altanki, było ładne oczko wodne, a w wolnostojącej zagrodzie mieszkały (czasem wojowały ze sobą) trzy kozy. Trochę przerażające było, gdy w środku nocy obudził mnie hałas. Wysunąłem głowę ze śpiwora i zobaczyłem w świetle księżyca - wpatrzone we mnie zwierzę, stojące na kamieniu, jakby gotowe do skoku. To właśnie jedna z tych wcześniej wspomnianych kózek!
Odra na wysokości Słubic
Ludzie, których tam spotkałem to osobliwa mieszanka: dwoje Francuzów (bardzo zainteresowanych historią tego przygranicznego terenu) oraz Ekeherdia z Drezna z rodziną, muzyka z Niemiec, grającego muzykę żydowską w zespole Klezmart.

Na moście granicznym w Słubicach
Ruszyłem w dalszą drogę (szukając kawiarenki internetowej), zwiedziłem miasto Gesenhuttenstant - czyli miasto huty i stali. Jest to jedno z najmłodszych miast niemieckich. Powstało w NRD. Miasto jest rzeczywiście inne. Szczególnie, że czuć w nim atmosferę nie tak dawnej przeszłej epoki. Założenia urbanistyczne są takie same, jakie możemy zobaczyć w Nowej Hucie, w Krakowie. Szerokie ulice, monumentalne budowle (teatr, ratusz) i nieodłączne bloki mieszkalne. Opuszczając miasto nie omieszkałem zatrzymać się na obiad - przy budce z kebabem. Wybrałem miejsce, gdzie jadło wielu miejscowych. Nie zawiodłem się! Budka prowadzona przez trzech rodowitych Turków, w czerwonych fartuchach, z nienagannie zaczesanymi ciemnymi włosami. W tle charakterystyczna muzyka turecka, jakby nić imigrantów łącząca ich z ojczyzną.
Na trasie wzdłuż Odry widziałem kilku rolkarzy. Rzeka z każdym kilometrem zaczyna nabierać większego majestatu, rozlewając się coraz bardziej na boki. Zbliżając się do Frankfurtu nad Odrą, możemy zboczyć 2 km w okolicach Słubic, do jeziorka Helene. Plaża i czysta woda zapraszają do odpoczynku!
Nad kanałem Szprewy i Odry
Most graniczny w Słubicach wygrywa pod względem malowniczości krajobrazu. Koniecznie trzeba zobaczyć zachód słońca z tego mostu. Słubice były niegdyś przedmieściem Frankfurtu, stąd śródmieście znajduje się po stronie niemieckiej.

W Słubicach warte zobaczenia są również dwa obiekty: przedwojenny stadion oraz mieszczący się przy moście budynek uniwersytetu.
Dąb górujący nad stadionem
Stadion przedwojenny (odrestaurowany z zabytkowymi trybunami)

Stadion w Słubicach został zbudowany w 1927 r. Będąc na nim zwracają uwagę kamienne trybuny i dąb górujący nad stadionem. Nieprawdziwą jest rozpowszechnina informacja, że tym dębem miał przemawiać Hitler. W rzeczywistości przemawiał on z płyty stadionu w 1932 r. przed objęciem władzy.

Uniwersytet mieści się w nowoczesnym budynku, nad brzegiem Odry. Warto wejść na taras widokowy w Collegium Pollonicum, i podziwiać roztaczający się stamtąd widok.
Nowoczesny budynek Uniwersytetu w Słubicach
Most w Słubicach, po lewej Frankfurt nad Odrą


W międzyczasie w Kiabakari

Dzień dniu nierówny. Środa zaczęła się dla niektórych z nas wcześnie. Wstałem o 5 rano, niespokojny. Coś niedobrego wisiało w powietrzu. Za kilkanaście minut dobiegł mnie przenikliwy głos od jednego z sąsiadów. Głos, a raczej rodzaj jodłowania, który w porannej ciszy niesie się bardzo daleko. Ten głos zwiastuje nieszczęście, które spotkało daną osobę lub rodzinę, powiadamia całą okolicę i wtedy sąsiedzi biegną zobaczyć, co się stało. Ten głos nazywa się w języku swahili ‘yowe’ (czytaj - jołe).

Dziś zwiastował kradzież bydła z zagrody jednego z moich sąsiadów. Gdy szedłem do kościoła na wcześniejszą niż zwykle Mszę świętą, widziałem biegnących ludzi z maczetami, łukami, pałkami, dzidami, z jakąkolwiek białą bronią, jaka znalazła się pod ręką. Każda rodzina w sąsiedztwie, zgodnie z tradycyjnym prawem, ma obowiązek wystawić przynajmniej jednego młodzieńca z bronią, by w razie poszukiwania skradzionego bydła, idąc po śladach racic, pytając ludzi po drodze, mógł dołączyć do reszty poszukującej grupy.
Biedni są złodzieje, których dopadnie taka rozwścieczona armia. Zazwyczaj ich życie kończy się w mękach. Nie patyczkują się z nimi, nie bawią się w zgłaszanie na policję, biorą sprawy w swoje ręce i załatwiają na miejscu. Często, przez powszechnie panującą korupcję w państwie, doprowadzony na posterunek policji złodziej, za chwilę jest na wolności i mści się na tych, którzy go pojmali (załatwia sprawę z policjantami, którzy go za pieniądze wypuszczają).

Będę wiedział, zapewne, już dziś, co się stało i jak się potoczyły poszukiwania bydła, i co się stało ze złodziejami. Chyba, że poszukiwania będą trwały przez kilka dni.

Dziś Msza święta była o 6 rano. Nasze dzieci z przedszkola i szkoły podstawowej pojechały na wycieczkę do Serengeti. Szkoda, że większość rodziców nie rozumie potrzeby takiej formy edukacji i nie płaci wstępnego. Dziś pojechała niecała połowa uczniów. Dla rodziców tych dzieci, które zostały, widać ważniejsze są inne sprawy. Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale alkohol i koledzy dla panów, a wymyślne kosztowne fryzury dla matek, nowe telefony komórkowe, ciuchy i buty - często są ważniejsze niż edukacja własnych dzieci. Smutne.

W kaplicy Matki Bożej Nieustającej Pomocy (z tyłu kościoła, gdzie odprawiam codzienne Msze święte) napadły nas na początku Mszy świętej dzikie pszczoły afrykańskie, zwabione światłami kaplicy.




Zdążyłem ledwie odmówić kolektę Mszy świętej i musieliśmy uciekać do dużego kościoła, przejściem między kaplicą i głównym kościołem, zamykając pośpiesznie za sobą drzwi, by kontynuować Liturgię Słowa i Eucharystii. Dobrze, że pszczoły nie zdążyły nikogo użądlić! Będziemy mieć dodatkową pracę - walkę z nimi wieczorem, gdy zapadnie zmrok, by się ich pozbyć.

Po Mszy świętej poszedłem pożegnać dzieci przed wycieczką i pobłogosławić na drogę. Piękny wschód słońca, bezchmurny niemal, jakby na ironię, zważywszy na poranek pełen adrenaliny.


Dwa busy podjechały, czytanie listy obecności i usadzanie dzieci w busach.




Dzieciaczki podekscytowanie, ale któż z nas nie lubił jeździć na wycieczki w tym wieku? Pełna ekipa wychowawców, pudła, kontenery i pojemniki z jedzeniem i piciem, każde dziecko z własnym szkolnym bidonem z piciem na drogę dodatkowo.

Wycieczka ruszyła w drogę, wieczorem przywitam ich z powrotem. W międzyczasie wraz z naszymi fundacyjnymi wolontariuszkami pojechałem do Bundy (30 km od Kiabakari w stronę Mwanzy) na spowiedź do klauzurowych sióstr karmelitanek bosych w Karmelu w Bundzie. Jeżdżę tam co dwa tygodnie od 2001 roku, odkąd siostry przybyły z Indii do Bundy. Jedyny klasztor karmelitanek w całej Tanzanii. I chociaż Bunda od zeszłego roku została stolicą nowej diecezji, to jednak biskup Renatus Nkwande z Bundy poprosił, bym kontynuował posługę spowiedniczą. Mimo że to już inna diecezja. W planie jest budowa nowej parafii w okolicy Karmelu, którą będą prowadzić Ojcowie Karmelici, wtedy zatem moja posługa dla sióstr dobiegnie końca.



Jedno jest pewne, że pomimo kosztów dojazdu (bo sprawuję tę posługę wolontariacko, bez zwrotu kosztów za paliwo na dojazd), to czuję, że więcej osobiście otrzymuję, niż jestem w stanie dać. Oczywiście, nie mówię tu o wartości sakramentu pojednania, a raczej o mistycznym poziomie duchowej wymiany z tym świętym miejscem Maryi z Góry Karmel. Ile trudnych spraw tam znalazło swe rozwiązanie! Zawsze, gdy wracam do Kiabakari z Bundy, czuję wielki pokój w sercu, duchową radość i nową moc.

Gdy sprawowałem Mszę świętą w Karmelu na rozpoczęcie jubileuszowego dwudziestego piątego roku mojego kapłaństwa 23 maja br. siostry przygotowały specjalną ozdobną świecę, którą zapaliłem na początku Mszy świętej i potem zabrałem ze sobą do domowej kaplicy w Kiabakari. Zapalam ją tylko przy ważnych okazjach, by dotrwała do 22 maja przyszłego roku, gdy wraz z kolegami rocznikowymi będziemy dziękować Bogu za dar kapłaństwa w 25-tą rocznicę naszych święceń na Wawelu. Ja mam szczególne powody, by dziękować Miłosiernemu Bogu przez Maryję. Kto czytał moją autobiografię - "Między Taborem a Golgotą", ten wie, o czym mówię.


Gdy ja spowiadałem siostry w kaplicy Karmelu, Karolina i Agata zdobyły szczyt wzgórza wznoszącego się nad Karmelem, z którego rozciąga się piękna panorama na całą Bundę i okolicę.

W ośrodku wczoraj i dziś było ciut spokojniej. Poniedziałki zawsze są traumatycznie pracowite. Dr Raymond raportuje, że przyjęli dziś kilkudziesięciu pacjentów z różnymi dolegliwościami: z ciętymi ranami (pewnie po kłótni małżeńskiej lub sąsiedzkiej), z cystami, z durem brzusznym, amebą, wrzodami, egzemą, bronchitem, astmą, malarią, anginą pectoris, cukrzycą, zapaleniem płuc, wysokim ciśnieniem, mamy z dzieciaczkami w klinice na obowiązkowe szczepienia oraz panie w stanie błogosławionym na kontrolę przebiegu ciąży.

Czekam jeszcze na ostatni punkt dzisiejszego programu - oficjalne powitanie pielgrzymów z Dodomy, którzy dziś rano wyruszyli ze stolicy kraju do Kiabakari - trasa ma 920 km! Gdy będą około godziny drogi od Kiabakari, zadzwonię dzwonem, otworzę kościół, moi parafianie przyjdą powitać naszych gości krótkim nabożeństwem liturgicznym. Po modlitwie wspólnej w kościele, zabierzemy gości na kolację i nocleg do naszych domów. Ksiądz do mnie, siostra do sióstr, a pielgrzymi do rodzin, które zgłosiły pragnienie ugoszczenie pielgrzymów w ich domostwach.

Jutro zacznie się oficjalny program pielgrzymki, która potrwa do niedzieli rano. Pomodlimy się za Kamila i Kasię szczególnie, za powodzenie wyzwania charytatywnego i o hojność naszych darczyńców, by ta szlachetna akcja przyniosła nadspodziewane owoce dla dobra ludzi, którym tu w Kiabakari służymy.


Nawierzchnia trasy 

Ciekawostka niczym bezspalinowa kosiarka do trawy. Szły tak wałem wzdłuż Odry
Neuzelle - Słubiece: 47 km
Wracamy z Neuzelle 3 km tą samą droga do rozwidlenia na Gubin i Eisenhuttenstadt. Od rozwidlenia mamy trochę gorszego asfaltu (kl. 1,5-2). Przy wjeździe do Eisenhuttstadt mamy 200 m fatalnego asfaltu (kl. 2,5), dalej kostkę brukowa gładka (kl. 1,5). Dojeżdżamy do rozwidlenia i mamy wybór jechać do miasta 4-5 km, albo dalej szlakiem Odra-Nysa. Do miasta dostajemy się osobną ścieżką, ale wzdłuż ruchliwych ulic, nawierzchnia znośna, początkowo kocie łub (kl. 3), następnie mamy w miarę równy chodnik lub asfalt (kl.1,5). Gdy wyjedziemy z miasta, mamy następujące nawierzchnie: początkowo 500 m kocich łbów (kl. 3). Dalej 3 km asfaltu (kl.1), powyższe odcinki jedziemy z górki. Dalej dojeżdżamy do rzeki i jedziemy wzdłuż wału lub obok (kl.1). I tak wiele kilometrów. Przy wjeździe do następnej miejscowości trochę kostki brukowej (kl. 2), potem gładszy (kl.1,5) a następnie asfalt (kl. 1). Na 5 km przed Frankfurtem jedziemy dość ruchliwą jezdnią samochodową, najgorszy jest zjazd, z serpentynami. Przy tabliczce "Frankfurt" mamy do wyboru drogę samochodową (kl. 1) lub kostke brukową chodnika (kl. 2). Tak przez 1,5 km, dalej asfaltowa ścieżka (kl.1).


Porady dla podróżujących



2 komentarze: